Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/66

Ta strona została skorygowana.

Szczęśliwa bez ciebie? Zapominasz, że byłam już, twoją żoną?... Opuściłam Europę, bo kocham cię, kocham twoją rodzinę, która teraz jest także moją... Zresztą, nie rozpaczam wcale; ufam Bogu, że nas nie opuści...
— Ah! droga Jenny!... słowa twoje wracają mi odwagę... Tak!.. będziemy walczyć, nie damy zawładnąć sobą rozpaczy... ocalimy tych, którzy nam są powierzeni...
Około godziny dziesiątej kapitan Gould, korzystając z pogody i ciepła, położył się na słońcu przy brzegu. Sternik powracał właśnie z wycieczki dokoła przystani aż od góry piętrzącej się ku wschodowi. Przejść po za nią było niepodobieństwem. Nawet przy nizkim stanie morza, napróżno kuszonoby się obejść dół olbrzymiej skały, o którą bezustannie biły bałwany morskie.
Sternik spotkał się z Jamesem nad przystanią, i obydwa nieśli ztamtąd żółwie i jaja. W przewidywaniu odjazdu, można było zaopatrzyć się obficie w to mięso, zdrowe i pożywne.
Wypadło zapewnić się, czy szalupa przybiła do stałego lądu, do wyspy, czy tylko do gromady skał wystających z morza. W tym celu postanowiono dostać się na najwyższe płaskowzgórze. Z wysokości siedmiu do ośmiuset stóp, kto wie, czy inna jaka ziemia się nie ukaże, o kilka mil morskich na oceanie?...
Upłynęło kilkanaście dni, nie przynosząc żadnej zmiany. Pogoda utrzymywała się stale, upał silny lecz bez burzy. Kapitan Gould czuł się coraz lepiej, teraz już chodził po wybrzeżu bez niczyjej pomocy, i bezustannie rozmawiał z Fritzem i sternikiem o możliwości puszczenia się znów na morze w kierunku północnym. Dnia 25-go kapitan był o tyle silny, iż mógł się udać aż do stóp sterczącej skały, i przekonał się naocznie, iż niepodobieńwem było obejść ją dookoła. Fritz, który towarzyszył kapitanowi wraz z Frankiem i sternikiem, zaproponował, żeby rzucić się w morze i dopłynąć do lądu, ciągnącego się po za skałą.
— Nie, — rzekł kapitan — nie można w ten sposób narażać życia... Na szalupie popłyniemy rozpoznać tę część lądu, a oddaliwszy się na kilka węzłów, będziemy mogli obserwować na większej przestrzeni... Niestety, obawiam się, iż ujrzymy taką samą pustynię...
— A więc — zadecydował Frank — jesteśmy tylko na skalistej wysepce...
— Lepiej być na takiej wysepce — odpowiedział sternik — przynajmniej nie spotkamy ludożerców.
— Dowiemy się o tem, jeżeli zdołamy wejść na to wzgórze...
— To prawda; lecz jakim sposobem tam się kto dostanie?...
— Użyjemy tedy szalupy do rozpoznania wybrzeża... rzekł Harry Gould.
— Lecz dopiero aż będziesz zdrów zupełnie, kapitanie.
Powróciwszy do groty, kapitan Gould oznajmił o swojem postanowieniu. Za dwa dni 27-go października szalupa opuściła zatokę dla opłynięcia lądu. Udadzą się tylko: kapitan, Fritz i sternik. Jeżeli to była wysepka odosobniona, dwóch do trzech mil obwodu, okrążą ją i powrócą w dwadzieścia cztery godzin.
Jenny oparła się temu energicznie, utrzymując, iż powinni wszyscy razem popłynąć. Żądała, aby nie dodawano do tylu niepokojów, jeszcze rozłąki, która mogła się przeciągnąć. Fritz zrozumiał jej powody, kapitan zgodził się i ostatecznie zdecydowano, iż wszyscy wezmą udział w wycieczce. John Block zabrał się do wyszykowania szalupy, kobiety i mężczyźni do zaopatrzenia jej w żywność, na wypadek gdyby żegluga się przedłużyła.
Przygotowania ukończono rano 26-go. Około południa Fritz zauważył nie bez pewnego niepokoju, że chmury zaczęły się zbierać w stronie południowej. Bardzo jeszcze dalekie, były koloru jasno popielatego. Wiatr zaledwie dał się odczuwać. Jednak ciężka masa podnosiła się na horyzont i gdyby burza wybuchła, to szłaby prosto na zatokę Żółwią.
Dotąd krańcowe skały przylądka chroniły szalupę od wichrów wschodnich. Lecz jeśli rozszalałe fale wpadną z pełnego morza, szalupa rozstrzaska się na drzazgi.
— Co robić?... pytał Fritz sternika, który nie umiał odpowiedzieć.
Harry Gould badał horyzont.

Block z wielkim trudem wydobył Fritza z morza.