Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/67

Ta strona została skorygowana.


Z trudnością zdołano szalupę przyciągnąć ku wybrzeżu.

— Burza nam grozi, a z nią smutna katastrofa!... rzekł Fritz do kapitana.
— Obawiam się, iż będzie to najgorsza, jaka nas może spotkać!...
— Mój kapitanie — oświadczył sternik — nie czas siedzieć z założonemi rękami....
Sprobójmy przyholować szalupę na piasek podjął Fritz, który przywołał Jamesa i swojego brata.
— Spróbujmy. Przypływ nam pomoże... Tymczasem ulżymy naszemu statkowi o ile możności.
Nie było nic innego do zrobienia. Żagle, maszty, ławki, pomost, ster nawet, wszystko poszło do groty.
W chwili, kiedy przypływ był w całej pełni, z trudnością zdołano szalupę przyciągnąć ku wybrzeżu, lecz to nie wystarczało. Ażeby ją uchronić przed falami, potrzeba było dwa razy tyle holować. Próżne wysiłki, ciężki statek ugrzązł w piasku i nie dał się z miejsca ruszyć.
Pod wieczór wiatr zaczął zmieniać się w huragan.
Z chmur, zewsząd nagromadzonych, padały gęste błyskawice, gwałtowne pioruny trzaskały, grzmot odbijał się o skały i powtarzał do nieskończoności. Fale coraz silniejsze podnosiły szalupę.
— Kochana Jenny — rzekł Fritz — wróć do groty, proszę, zabierz Doll i panią Wollston.
Jenny nie byłaby odstąpiła męża, lecz odezwał się kapitan:
— Wracajcie do groty, pani Jenny.
— A ty kapitanie?... zapytała młoda kobieta.
— Zdrów jestem zupełnie — odrzekł kapitan.
Jenny, Doll i Suzan wróciły do groty, w chwili gdy deszcz z gradem zaczął padać. Niebawem burza dosięgła całej siły. Potworna fala, wysoka na jakie trzydzieści stóp, popychana huraganem, wpadła na wybrzeża jak trąba morska... Pochwyceni przez nią, Harry Gould i jego towarzysze, zostali przewróceni, następnie odepchnięci na kupę traw morskich u stóp góry.
Stało się nieszczęście, którego się obawiano!... Szalupa wyrwana z piasku, pchnięta zrazu w głąb wybrzeża, następnie pociągnięta do cypla przylądka, roztrzaskała się na drobne kawałki i znikła po za skałą.



XXIII.
Położenie się pogorsza. — Jenny i Fritz nie tracą nadziei. — Usiłowanie poznania wybrzeża wschodniego. — Albastros ze skały ognistej. — Smutny koniec roku.

Położenie groziło pogorszeniem. Kiedy tułali się po morzach na szalupie, wystawieni na wszelkie niebezpieczeństwa, pasażerowie nasi mieli przynajmniej nadzieję, że ich zabierze jaki okręt spotkany lub, że dobiją do jakiej ziemi. Okrętu nie spotkali, a przybili do ziemi niemożebnej do zamieszkania i teraz musieli się wyrzec nadziei, że ją kiedykolwiek opuszczą.
— Co prawda — mówił John Block do Fritza — gdyby podobna burza spotkała nas na morzu, szalupa nasza poszłaby na dno i my z nią razem...
O świcie mężczyźni wyszli z groty. Poszarpane obłoki sunęły po nad wzgórzami. Harry Gould, Fritz i John Block obejrzeli wszystko, co pozostało z szalupy.
— Straszne nieszczęście nas dotknęło... rzekł Fritz. Gdybyśmy jeszcze nie mieli tych biednych kobiet z sobą... trzy kobiety i dziecko!... Jaki los czeka je na tem wybrzeżu, którego już nawet opuścić nie możemy!
Frank, choć zawsze pełen ufności w Opatrzność, tym razem milczał, bo cóż mógł powiedzieć?
John Block troszczył się myślą, czy burza nie wyrządziła im o wiele większej krzywdy?... Czy bałwany morskie, wpadając na ląd, nie wyniszczyły żółwi?... Coby robili, gdyby tego pożywienia zabrakło?...
Skinął na Franka i szepnął mu parę słów na ucho, po chwili udali się obydwa nad zatokę.
Jenny, Doll i Suzan powróciły do swoich zajęć. Mały Bob obojętny na wszystko bawił się na piasku, czekając aż matka przyrządzi mu zupę z sucharów i gorącej wody. Uprzątnąwszy wnętrze groty, Jenny i Doll powróciły do pani Wolston.
— Co się z nami stanie?
— Nie traćmy nadziei — nie odbierajmy odwagi naszym towarzyszom.
— Niema już podobieństwa odjazdu... A jak przyjdzie pora deszczowa...
— A jednak — podjęła Jenny — powtarzam, że brak odwagi do niczego nie prowadzi!
— Czyż mogę zachować jaką nadzieję? — zawołała pani Wollston.
— Powinnaś... tak! to twoja powinność! Pomyśl o twoim mężu, którego podwoisz zmartwienie, jak cię zobaczy płaczącą.
— Tyś silna Jenny, tyś już walczyła z nieszczęściem!... Lecz my...
— My?... odpowiedziała Jenny. Zapominasz, że kapitan Gould, Fritz, Frank, James, i John Block, zrobią wszystko, co możliwe, żeby nas ocalić.
— A cóż oni mogą zrobić?...
— Nie wiem, lecz zwalczą wszystko, pod warunkiem, że nie będziemy naszą rozpaczą sił im odbierać.
— Moje dziecko... moje dziecko... mówiła młoda kobieta, którą łkania dusiły.
Bob, widząc łzy matki, patrzył na nią zdziwionym wzrokiem, gotów sam się rozpłakać.