Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/69

Ta strona została skorygowana.

Wpłynęła na połów i powróci niedługo z pięknemi rybami!... Wreszcie, masz łódkę, od twego przyjaciela Blocka.
— Tak... lecz powiem mu, żeby zrobił większą, na którą mógłbym zabrać tatusia, mamusię... i ciocię Doll... i panią Jenny... i wszystkich!....
— Wracaj bawić się malutki — rzekła Jenny, i nie oddalaj się od nas.
— Nie... tam.. bliziuteńko, pani Jenny!
— Kochana Suran — odezwała się Jenny po odejściu dziecka — Bóg nie dozwoli, żeby ta mała istotka zginęła... Proszę was, bez słabości, bez łez, ufajcie Bogu, jak ja mu ufam i nigdy się nie zawiodłam!
Jenny mówiła to, co jej mężne serce dyktowało. Jeżeli słotna pora zaskoczy rozbitków, zanim będą mogli opuścić wybrzeże, przygotują się do jej przetrwania. Grota przedstawiała pewną ochronę...
Zioła morskie wysuszone użyczą ciepła...
Rybołóstwo i polowanie, pożywienia... W takich warunkach, można było zachować odrobinę nadziei...
Konieczność wydostania się na szczyt wzgórzy stawała nieodzowną...
— Ale jak?... rzekł pewnego dnia Fritz.
— Nie można umknąć z więzienia, którego mury są na tysiące stóp wysokie, — odpowiedział James.
— Nie możemy jednak pozostać w tem więzieniu!...
— Cierpliwości i ufności, — wtrącił Frank, chcąc uspokoić brata.
— Mogę mieć cierpliwość — lecz ufności — wcale...
Dwa tygodnie upłynęły, odkąd szalupa przybiła do tej ziemi, i potem kilka jeszcze tygodni, nie przynosząc żadnej zmiany. Przez te półtora miesiąca kilkanaście razy kuszono się wdrapać na przylądek, żeby stamtąd dostać się na płaskowzgórza. A że ani razu się nie powiodło, Fritz postanowił okrążyć morzem skałę wschodnią. Z zamiarem swym zwierzył się tylko sternikowi. Raniutko dnia 7-go listopada, obydwa wybrali się nad zatokę, pod pozorem szukania żółwi. U stóp ogromnej skały morze rozbijało się z wściekłą gwałtownością; chcąc się na nie dostać; Fritz narażał życie. Na próżno sternik mu perswadował... Fritz zgodził się tylko na jego pomoc.
Po rozebraniu się, Fritz opasał się grubą liną, (pozostałość od żagli na szalupie), której koniec miał trzymać John Block, i wszedł w wodę. Niebezpieczeństwo było podwójne; przypływ wody mógł cisnąć śmiałka na skały, wir zaś mógł pociągnąć go w głąb, gdyby lina pękła.
Po dwukrotnej bezowocnej próbie wydostania się z fal, za trzecim dopiero razem udało się Fritzowi utrzymać na wierzchu, rzucić okiem po za skałę. John Block z wielkim trudem wydostał Fritza z morza i przyciągnął go na skałę.
— No cóż?... zapytał sternik — cóż tam widziałeś?
— Skały i skały!... cały ciąg zatok i przylądków... Wzgórza bez przerwy ku północy.
Skoro dowiedziano się o rezultacie tego usiłowania — zdawało się, że wszelka nadzieja stracona. Widocznie wysepka ta była tylko nagromadzeniem skał dzikich, z której rozbitki nie mogli się wydostać!... Przyszłość najeżona była troską i niepokojem, wziąwszy pod uwagę położenie bez wyjścia. Gdyby jeszcze wiedziano to, co tylko kapitan Gould i John Block wiedział: że liczba żółwi zmniejsza się szybko, i że wkrótce mogło ich zabraknąć zupełnie!..
Sternik zajął się wyłącznie połowem ryb. W tej porze roku wielka ilość ptaków odwiedzała wysepkę.
Na szczytach gór pokazały się także kormorany, podobne do ptaka Jenny, który teraz chodził po podwórzu w Felsenheim.
Pewnego dnia sternik wielkim głosem przywołał wszystkich na wybrzeże.
— Patrzcie... patrzcie!... powtarzał, wskazując ręką grzbiet płaskowzgórza najwyższego.
— Co tam?... zapytał Fritz.
— Jakto, nie widzicie tego szeregu czarnych punktów?
— To są pingwiny — odpowiedział Frank.
— Rzeczywiście, pingwiny — potwierdził Harry Gould — a jeżeli wydają się małe, jak wrony, to z powodu wysokości...
— Skoro te ptaki mogły wznieść się aż na szczyt — zrobił uwagę Fritz, — widocznie zatem, stoki z tamtej strony są możliwe...

Wracaj się bawić, malutki – rzekła Jenny.