— Prawdopodobnie — mówił Fritz — rodziny nasze są obecnie w mieszkaniu swojem napowietrznem.
— A jeżeli tak jest, — dodała Jenny — co za radość uściskać ich kilka godzin wcześniej...
— Może więcej niż kilka — dodała Doll — jeżeli będziemy mieli szczęście spotkać ich w drodze!
— Żeby tylko nie wybrali się na letnie mieszkanie do Prospect-Willl. Musielibyśmy w takim razie wracać do przylądka Zawiedzionej-Nadziei.
— W każdym jednak razie — odezwał się sternik — myślę, że najlepiej zrobimy, ruszywszy w drogę... Jeżeli niema nikogo w Falkenhorst, pójdziemy do Felsenheim, a jeżeli niema nikogo w Felsenheim, pójdziemy do Prospect Will... Lecz w drogę!...
Po dwóch godzinach odpoczęli nad małym strumykiem i znów poszli dalej. Fritz i Frank nadsłuchiwali ciągle, czy nie odezwie się szczekanie psa lub wystrzał. Falkenhorst znajdowało się jeszcze o dobrą milę, a może obydwie rodziny mieszkały dotąd w Felsenheim.
Od strumienia, jeszcze tylko kawałek drogi do lasku, przy końcu którego wznosiła się olbrzymia magnolia z mieszkaniem napowietrznem. Pół godziny wystarczy na przebycie tego lasku w całej jego długości.
Nareszcie!... stanęli u celu. Głęboka cisza panowała pod drzewem. Niepokój ogarnął wszystkich. Za dziesięć minut będą w Falkenhorst... Dziesięć minut to tak, jak gdyby przyszli już na miejsce.
— Napewno — rzekł sternik, który chciał oddziałać na smutek ogólny, napewno będziemy zmuszeni zawrócić w waszą piękną aleję aż do Felsenheim!... Później o jedną godzinę. Cóż to znaczy w porównaniu z tak długą nieobecnością!...
Fritz i Frank pobiegli do bramy..! Była na oścież otwarta. Weszli w podwórze i zatrzymali się przy małym basenie na środku... Mieszkanie było puste. W kurnikach i stajniach cicho. Pod szopą różne narzędzia rolnicze w nieporządku.
Frank pobiegł do stajen... Zastał w nich tylko kilka garści suchej trawy za drabinkami... Czy zwierzęta wyłamały bramy ogrodzenia?... Czy błądziły teraz po polach... Nie!.. ponieważ nie widziano ani jednego w okolicy Falkenhorst...
Wiadomo, że w Falkenhorst były dwa mieszkania: jedno pomiędzy gałęźmi magnolii, drugie pomiędzy jej korzeniami u podstawy, a nad niem z trzciny bambusowej szeroki taras. Taras ten pokrywał kilka pokojów odłączonych przepierzeniami, przymocowanemi do korzeni, dosyć obszernych, aby dwie rodziny mogły tam mieszkać razem.
— Wejdźmy — rzekł Fritz, głosem zmienionym.
Wszyscy poszli za nim. To, co ujrzeli, przeraziło ich do reszty...
Sprzęty poniszczone, krzesła i stoły poprzewracane, kufry otwarte, pościel na podłodze, narzędzia rozrzucone po kątach. Zdawało się, że pokoje wydane zostały na rabunek. Z zapasów żywności nic nie pozostało.
Ani jednej sztuki broni, tylko pistolet nabity, który sternik podniósł i za pas założył.
— Moi przyjaciele — rzekł kapitan Gould — nieszczęście tędy przeszło... lecz może nie tak wielkie, jak się obawiacie...
Nikt nie odpowiedział.
Co się tu stało?... Czy Nową Szwajcaryę napadli korsarze, tak liczni w owej epoce na oceanie Indyjskim? Czy nieszczęśliwe rodziny zdołały na czas opuścić Felsenheim, ukryć się w dalsze strony, lub nawet uciec z wyspy?... Czy wpadły w ręce tych korsarzy... albo poginęły, broniąc się?...
Jenny siliła się, żeby łzy powstrzymać; Doll i Suzan płakały.
Frank chciał zaraz biedz na poszukiwanie ojca, matki i braci. Fritz musiał go gwałtem powstrzymać. Trzeba było jednak coś przedsięwziąć, w każdym razie wyjść z tej niepewności, choćby prawda miała być najstraszniejszą.
Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.