— W każdym razie, przed zbliżaniem się do tego okrętu, potrzeba wiedzieć... Fritz, siadam z tobą...
— Ojcze — wmieszał się Jack, idąc do wiosła, — dla dopłynięcia do przylądka trzeba więcej niż dwie godziny, a ztamtąd do okrętu może jeszcze więcej... Pozwól mi towarzyszyć Fritzowi...
— To będzie lepiej — dodał ten ostatni.
Pan Zermatt wahał się.
— Tak... niech Fritz i Jack popłyną... rzekła pani Zermatt. Możemy się zdać na nich.
Pan Zermatt ustąpił, a dwaj bracia otrzymali polecenie, jak mają się zachować.
Dotarłszy do przylądka, powinni trzymać się lądu, przesuwać się pomiędzy skałami, widzieć zanim będą widziani, upewnić się o położeniu okrętu, nie wchodzić na pokład, tylko powracać jak najprędzej do Felsenheim. Pan Zermatt zobaczy wtedy, jak należy zrobić. Gdyby Fritz i Jack mogli ujść niepostrzeżeni, to byłoby najlepiej...
— Może nawet — zrobił uwagę Ernest – wypadałoby, żeby Fritz i Jack mogli być wzięci za dzikich. Dla czego, ubrawszy się stosownie, nie mieliby poczernić twarzy i rąk — takiego sposobu użył już Fritz, kiedy sprowadzał Jenny do zatoki Pereł? Załoga okrętu mniej będzie zdziwiona ze spotkania czarnych na tym lądzie śród oceanu Indyjskiego...
Rada Ernesta okazała się dobrą. Dwaj bracia ubrali się jak krajowcy Andaman lub Nicobar, potem poczernili twarze i ręce. Następnie wsiedli do kajaka — a za pół godziny byli już po za obrębem przystani.
Na wysokości wysepki Rekina Fritz sterował w ten sposób aby dotrzeć do wybrzeża przeciwnego. W razie gdyby szalupa okrętowa opłynęła sam szpic wysepki, kajak mógłby się ukryć po za skały i obserwować.
Kiedy kajak okrążył ostatnie skały, wybrzeże zachodnie ukazało się oczom Fritza i Jacka.
Ciągnęło się ono nieprzerwanie z północy na południe, odgraniczając Nową Szwajcaryę z tej strony.
Jeżeli zatem nie była to wyspa, to południową stroną musiała się łączyć ze stałym lądem.
Kajak trzymał się wybrzeża, w ten sposób aby zniknąć pomiędzy skałami, i rzeczywiście trudno było go dojrzeć.
O milę z tamtąd z głębi wązkiej zatoki, ukazał się oczom braci okręt, trzymasztowiec, z opuszczonemi masztami, widocznie naprawiany a na sąsiedniem wybrzeżu stało kilka namiotów.
Kajak zbliżył się na sześć węzłów[1] do okrętu.
Skoro tylko został spostrzeżony, ani Fritz ani Jack, nie mogli wątpić, że im z pokładu dają znaki przyjazne. Kilka słów angielskich doszło nawet do nich, i widocznem było, że brano ich za krajowców.
Ze swej strony, nie mogli się mylić co do narodowości okrętu. Flaga brytańska powiewała na szczycie tylnego masztu. Była to angielska korweta o dziesięciu armatach.
A więc można było bez obawy wejść w stosunki z kapitanem korwety.
Jack chciał tego, lecz Fritz się nie zgodził. Obiecawszy powrócić do Felsenheim skoro upewni się o położeniu i narodowości okrętu, pragnął dotrzymać obietnicy. To też kajak wrócił na północ i po trzech godzinach żeglugi zawinął do przystani Zbawienia.
„Licorne“ mała korweta o dziesięciu armatach, pod angielską flagą, była w drodze z Sydney (Australia) do przylądku Dobrej-Nadziei. Komendant, porucznik Littestone, dowodził załogą z sześćdziesięciu ludzi. Zwykle, okręt wojenny nie zabierał pasażerów, „Licorne“ jednak miała upoważnienie zabrać na pokład rodzinę angielską, której ojciec z powodu zdrowia, musiał powracać do Europy. Rodzina ta składała się z pana Wolston, mechanika-konstruktora, jego żony, Merry Wolston, z dwóch córek: Annah i Doll, jedna ośmnaście a druga czternaście lat. Był jeszcze syn, James Wolston, który mieszkał w Capetown z żoną i małem dzieckiem.