Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/119

Ta strona została przepisana.
— 109 —

postanowiła, bądź co bądź, dopilnować syna, by lekkomyślnie nie traktował tak wyjątkowej sposobności dojścia do fortuny.
Oznaczoną dopiero numerem piątym Helenę Nałęczównę, nic rzeczywiście nie nagli jeszcze do ostatecznych przygotowań do podróży, którą ma rozpocząć dopiero w dziesięć dni po wyjeździe malarza. To wszakże opóźnienie niecierpliwi Jowitę, która biada ze zwykłą sobie żywością:
— Prawdziwe nieszczęście ten piąty dopiero numer!
— Uspokój się — odpowiada jej Polka — tak ten jak każdy inny może być dobry, albo równie zły, jeśli wolisz...
— Zlituj się, nie mów tak, to nam jeszcze nieszczęście przyniesie!
— Ależ Jowito, popatrz mi w oczy, czy ty naprawdę masz nadzieję...
— Nadzieję, że ty wygrasz?
— No tak...
— Nietylko mam nadzieję, ale równie pewna jestem tego, jak niewątpliwą jest rzeczą, że obecnie mamy wiosnę.
— Ha, ha, ha!... — zaśmiała się Helena, tak serdecznie, że aż Jowita zawtórować jej musiała, choć miała raczej wielką ochotę uczęstować ją dobrym klapsem.
Z czemże jednak porównać usposobienie, w jakie popadł kommodor Urrican? Chyba tyl-