Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/120

Ta strona została przepisana.
— 110 —

ko z gwałtowną gorączką, nie dającą mu ani chwili spokoju, a czyniącą go tak nieznośnym, że wszyscy jeszcze więcej poczęli go unikać.
Ani dnia, ani nawet godziny nie zatrzyma się on dłużej w Chicago, pojedzie natychmiast, gdzie mu tylko los wskaże, chociażby nawet na bagnisty półwysep Florydy, byle tylko prędzej, byle już nie czekać.
Nie z taką gorączkową radością wypatrują tej chwili oboje Titbury, których coraz więcej przeraża warunek owych nieszczęsnych opłat i równie niefortunnych uwięzień, jakie mogą im w czasie gry przypaść w udziale, narażając na nieobliczone straty.
— Weźmiemy z sobą jak najmniejszą sumę — zdecydowała pani Katarzyna — Z pełnego worka zawsze łatwiej grosz wypłynie, a od miejsc z temi głupiemi opłatami może nam się jakoś uda zdaleka utrzymać!
Obojętny na te rzeczy bokser nie pyta ani kiedy wyjedzie, ani co to kosztować będzie. On nie ma innych pragnień nad swoje zwykłe sześć posiłków dziennie; a że mniej mu zależy na jakości jak na ilości, więc też John Milner pewnym jest, że zdoła zaspokoić jego apetyt w najmniejszej nawet mieścinie.
— Że taka podróż podniesie znacznie cyfrę wydatków — rozumuje sobie sprytny antreprener — o tem nie wątpię, ale od czegóż moja