— Ależ Tommy, któż mówi o oddaleniu cię ze służby? Zresztą, gdybyś był moim niewolnikiem, mógłbym cię kiedy sprzedać.
— A jednak jabym czuł się tak pewniejszy...
— To ci się tylko zdaje, mój chłopcze.
— Nie panie, ja nad tem już dużo myślałem. A potem... pan wie, jużbym i ja sam odejść nie mógł...
— No, no, nie troskaj się próżno; ze służby twej jestem zadowolony i kiedy tak tego pragniesz, kupię cię jeszcze kiedy...
— A od kogo, gdy jestem niczyim...
— Naturalnie tylko od ciebie samego. Skoro zostanę bogatym, zapłacę ci tak drogo, jak tylko zechcesz.
Na te słowa żartobliwe oczy poczciwego Tommy zajaśniały radością i dwa szeregi białych, lśniących zębów, ukazał uśmiech naiwnego uszczęśliwienia.
Od tej pory pokochał on jeszcze serdeczniej swego młodego pana i byłby wielce zmartwiony, gdyby mu nie miał towarzyszyć w tej podróży, która, jak mu to wytłomaczono, mogła potrwać bardzo długo.
Tymczasem mimo nieustającego deszczu, pociąg posuwał się po relsach ze zwykłą szybkością. Mijano domy podmiejskie i osady zaledwie rysujące się wśród mglistej wilgoci. Prawie niedostrzeżone mignęły wysokie {{|pp|komi|ny}}
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/135
Ta strona została przepisana.
— 123 —