Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/145

Ta strona została przepisana.
— 133 —

gu rzeki, w silnem oświetleniu, zmierzającego ku zachodowi słońca i głębokich obok cieniach, rozkładał się krajobraz bogaty w grupy drzew i krzewów, a na pierwszym planie wspaniały cyprys, jeden z ostatnich, niegdyś tak licznych, znakomicie odpowiadał ogólnemu nastrojowi.
— A to mi szczęście posłużyło, bodaj trudno o więcej efektowną całość! — wola uradowany Maks i coprędzej zabiera się do malowania.
Już pracował dobrą godzinę, cały zatopiony w swem studyum, które postępowało szybko, gdy nagle spoczywający pod drzewem Tommy, dosłyszał daleki tętent, jak gdyby liczne stado koni lub bydła pędziło w tę stronę.
— Co to być może — pomyślał, podnosząc głowę, by spojrzeć dokoła.
Łoskot wzmagał się z każdą chwilą, aż wreszcie bystre oko Murzyna dostrzegło w dali obłok wznoszącej się kurzawy.
Zaniepokojony w wysokim stopniu podbiega do artysty, wołając:
— Panie, czy słyszysz pan!...
Ale Maks Rèal, tak bardzo zajął się swą pracą, że nawet na wołanie sługi nie zwrócił zrazu żadnej uwagi.
— Proszę pana! — powtarza wystraszony Tommy, ośmielając się nawet trącić go w ramię.