Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/152

Ta strona została przepisana.
— 140 —

— I ja mam tę nadzieję...
— Zatem szczęśliwej podróży!...
— Dziękuję.
Gdyby nawet opiekunowi Crabba zależało na zachowaniu incognito, byłoby mu prawie niemożebnem dokazać tego, bo jakże ukryć niezwykłe rozmiary siłacza, które muszą wszędzie, gdzie się ukaże, zwracać na siebie uwagę.
Skoro więc wyjazd jego z Chicago nie pozostał w tajemnicy, mnóstwo osób zebrało się wieczorem na dworcu kolei. Każdy chciał widzieć go zbliska, gdy wsiadał do wagonu pod nieustanną opieka Johna Milnera, sam niby pień drzewa głuchy na żegnające go okrzyki.
Pociąg ruszył z miejsca wolniej, zdawało, się aniżeli zwykle.
— Nic dziwnego — rzekł ktoś z obecnych — dodatek ciężaru takiej wagi musi dać się odczuć nawet parowej maszynie.
Jechano przez noc całą z małemi tylko przystankami, dalej a dalej aż do Fulton, leżącego na ostatnim krańcu Illinois, przy granicy Kentucky.
Zarówno dla Johna Milnera, jak dla Crabba obojętną było rzeczą, jak się przedstawiał kraj, który przebywali.
Niezawodnie na miejscu ich Maks Rèal lub Harris T. Kymbale, nieomieszkaliby zwiedzić Nashwille, obecną stolicę Stanu, i pobliskie pola Chattanooga, gdzie zwycięski Sher-