Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/161

Ta strona została przepisana.
— 149 —

ryzoncie rysowały się ciemnym pasem wybrzeża lądu
Sławny bokser stąpał dotychczas w swem życiu jedynie po twardej ziemi, królestwo Neptuna było mu całkiem nieznane, i kołysanie statku na falach morskich zdawało się go zrazu zadziwiać tylko. Wkrótce jednak zdziwienie poczęło ustępować niezwykłej bladości czerwonych zazwyczaj policzków jego.
Zmianę tę zauważył na prędce Milner, sam od dawna zahartowany do podróży morskich.
— Czyżby mój olbrzym miał mi tu chorować? — pomyślał, zbliżając się do ławki, na której Crabbe usiadł, nie umiejąc sobie jeszcze zdać sprawy z obcego mu dotychczas uczucia.
— No, cóż tam nowego? — zapytał, klepiąc siłacza po ramieniu.
W tej chwili Crabbe otworzył usta... Tym razem wszakże nie był to głód, który poruszył jego szczękami, chociaż godzina pierwszego śniadania rzeczywiście już nadeszła.
Ponieważ zaś nie od jego woli zależało zamknąć je śpiesznie, i właśnie statek uległ znacznemu przechyleniu w tę stronę, więc nadchodzący bałwan bryzgnął mu do gardła całym strumieniem wody morskiej.
Pod takim ciosem biedny Crabbe, bezprzytomny już prawie, spadł z ławy na podłogę.