Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/166

Ta strona została przepisana.
— 154 —

Ale worek został workiem i Milner wolałby się pod ziemię schować, niż być obecnym jak przenoszono Crabba na noszach do najbliższego hotelu, bo nie obeszło się przytem bez złośliwych uwag publiczności, które z udaną obojętnością wysłuchać musiał, zamiast życzliwych okrzyków, jakie towarzyszyły ich odjazdowi z Chicago.
Nie wszystko wszakże było jeszcze stracone. Po dobrze przespanej nocy i zdwojonych dnia następnego porcyach, olbrzym odzyska niezawodnie swe siły i będzie znów godnym podziwu...
Tak pocieszał się John Milner. Ale noc nie przyniosła najmniejszej zmiany na lepsze — Crabbe pozostawał bez zmiany w tym samym stanie fizycznej niemocy, boć duchowych oznak życia nikt od niego nie wymagał nigdy. Czyż zupełnie bez zmiany?... Nie. Od chwili gdy go zniesiono na ląd stały, siłacz miał już usta prawie hermetycznie zamknięte. — Nie wzywały one pożywienia, bo i żołądek jego nie upominał się o nie nawet w zwykłych dawniej godzinach posiłku.
W tych samych warunkach upłynął dziesiąty, a nawet jedenasty maja.
Niepokój Johna Milnera wzrastał teraz z każdą godziną.
— Co tu robić, co robić?... — powtarzał,