Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/167

Ta strona została przepisana.
— 155 —

chodząc szybkim krokiem po pokoju. — Może nadejść szesnasty, a ja tu będę jeszcze bezradny siedział, i wszystko przepadnie... Sześćdziesiąt milionów miałem w perspektywie i będę je musiał stracić, stracić niepowrotnie... Ale nie ustąpię tak łatwo! Trzeba mi koniecznie zdecydować się na krok stanowczy. Jeżeli mój siłacz ma zwycięzko wyjść z zapasów z tą przebrzydłą chorobą morską, która go powaliła, to bodaj wszystko jedno czy nastąpi to w Austin, czy też Galweston — a tam przynajmniej będzie już na swem stanowisku. Nie zwlekajmy więc, i dalej naprzód.
Po tym monologu energiczny przedsiębiorca sprowadzić kazał wielki omnibus, do którego nie bez trudu złożono drugiego partnera, skąd go następnie z równym wysiłkiem przeniesiono do wagonu.
O wpół do dziewiątej wieczorem pociąg ruszył w drogę, zostawiając na peronie amatorów zakładów, których uszczypliwe dowcipy doprowadziły Milnera do najwyższej złości.
— A co, ile stawiasz pan na tego bezwładnego siłacza? — pytał bogaty plantator bawełny, stojącego obok gentlemana.
— Ani dwudziestu pięciu centów! — odpowiedział z wesołym śmiechem zagadnięty.
— Zawsze przyznaj pan, jest on coś wart, choćby dla swojej niepowszedniej wagi...