i to miasto, należą już do Kanady, a testament zabrania nam najwyraźniej opuścić w czasie gry terytoryum Stanów Zjednoczonych.
— Głupstwo! Ktoby tu o tem wiedział!...
— Nie pojmuję cię — rozum straciłeś czy co!... A gdyby się kto dowiedział, żeśmy przeszli granicę, albo gdyby jakiś wypadek nas tam spotkał, i nie moglibyśmy się stawić dziewiętnastego po depeszę w biurze telegraficznym, i... wszystkoby przepadło... Ale co tu gadać dużo, ja nie chcę się stąd ruszyć i tobie zabraniam... — zakończyła pani Katarzyna głosem pełnym stanowczości i oburzenia.
I miała zupełną słuszność. Bo czyż ktokolwiek może być pewny, co go czeka w najbliższej nawet przyszłości. Niechby naprzykład nastąpiło trzęsienie ziemi, i między połączonemi dawniej krajami, utworzyła się nagle przepaść niezgłębiona, jakimże wtenczas sposobem dostać się w porę po odbiór telegramu? Co począć wobec warunków, że nawet krótkie opóźnienie już ma usunąć partnera z gry? I tak gorąco upragnione miliony, jużby im się nie dostały.
— Doprawdy, Hermanie, chyba w gorączce jesteś, jeżeli myślisz tak lekceważyć przepisy testamentu — dorzuciła pani Katarzyna na zakończenie swej długiej perory.
Jakby w uznaniu swej winy, małżonek jej siedział dłuższą chwilę potulny i milczący.
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/182
Ta strona została przepisana.
— 170 —