Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/183

Ta strona została przepisana.
— 171 —

— Masz słuszność — rzekł wreszcie — jak zawsze masz słuszność. Widzisz, ja sam siebie nie poznaję teraz... Od czasu wyjazdu z Chicago, jakbym już nie był tym samym co dawniej. To ta przeklęta podróż ogłupiła mnie zupełnie. Już to w moim wieku najlepiej siedzieć cicho w domu... Trzeba było odrazu usunąć się z gry...
— Znowu pleciesz od rzeczy! — zawołała pani Titbury. — Sądzę, że dla sześćdziesięciu milionów dolarów, warto każdemu pofatygować się nieco. I co ci się tu za krzywda dzieje? Że czekasz dni parę, wielka mi rzecz! Przecie każdy człowiek póki żyje, czeka na coś, czegoś się spodziewa...
Dzięki więc stanowczości tej energicznej kobiety, miasto Saint-Stephen na lewem brzegu rzeki Saint-Croix, jako należące do państwa Dominium, czyli Kanady, nie zostało zaszczycone obecnością małżeństwa Titburów.
Możnaby sądzić, że przy takiej przezorności, jakiej dowody dawała pani Katarzyna, bez której zezwolenia mąż jej nie śmiał nic postanowić — trzeci partner zabezpieczony był od wszelkich niefortunnych wypadków. Ale los lubi czasem płatać figle nawet najrozważniejszym, i oto co ich spotkało.
Ponieważ bezczynne oczekiwanie tak bardzo przykrzyło się staremu lichwiarzowi, więc