Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/188

Ta strona została przepisana.
— 175 —

— Trzysta dolarów, wielki Boże!... — krzyknęła pani Titbury, padając zemdlona na ławę.
— Tak — powtórzył sędzia — trzysta dolarów opłaci zaraz pan Field z Harrisburga, ze Stanu Pensylwanii...
— A więc — zaryczał formalnie Herman Titbury — więc wiedz pan, że ja nie jestem żadnym Fieldem...
— Nie jesteś pan Fieldem; więc kimże? proszę!...
— Hermanem Titbury... z Chicago... z Illinois...
— Zatem osobistością, która pozwoliła sobie podróżować pod fałszywem nazwiskiem! — zawołał sędzia. — Oto jeszcze jedno przestępstwo dodane do poprzednich!...
— Tak, tak... jestem Titbury... trzeci partner gry Hypperbona, przyszły spadkobierca olbrzymiej fortuny!... krzyczał prawie bezprzytomnie skąpiec.
Ale to wyznanie nie podziałało wcale na sędziego, który okazał się równie bezwzględnym dla trzeciego partnera, jakgdyby miał przed sobą pierwszego lepszego marynarza z portu.
Powoli, każde odważając słowo i tym dobitniejszem je czyniąc, zwrócił się do oskarżonego: