Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/194

Ta strona została przepisana.
— 182 —

popularność zyskał sobie zmarły nazajutrz po śmierci.
— Zapewne pan sam należałeś też do orszaku? — zapytała staruszka, cała otulona w pledy, niemniej jednak śledząca uważnie treść rozmowy.
— A jakże, pani dobrodziejko! byłem tam, byłem!... należało przecie uczcić naszego wielkiego obywatela — rzekł z widoczną dumą kupiec — i oto teraz mam sobie za zaszczyt prawdziwy, żem spotkał w drodze do Detroit jednego ze szczęśliwych spadkobierców jego...
— A... więc pan jedziesz do Detroit! — zawołał Kymbale, podając mu rękę.
— Tak jest, drogi panie, do Detroit w Stanie Michigan.
— Zatem będę miał przyjemność towarzyszenia panu aż do tego miasta, którego dotychczas nie znam, a poznać pragnę.
— Za mało masz pan na to czasu, panie Kymbale!... — zawołał tak żywo Yankes, że upewnił wszystkich, iż go to więcej obchodzi z powodu postawionej prawdopodobnie sumy na czwartego partnera. — Zatrzymanie się w Detroit przedłużyłoby znacznie pańską podróż, a powtarzam, nie masz pan na to dość czasu!...
— Bądź pan spokojny, ja na wszystko czas znaleźć umiem — odparł dziennikarz to-