Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/211

Ta strona została przepisana.
— 199 —

Po południu podróżni ominęli Fort-Union, Las Vegas i wjechali w ciasne wąwozy Moro-Peaks. Droga była górzysta, trudna, niebezpieczna nawet, więc do szybkiej jazdy całkiem niepodatna. Z nizin Cliftonu trzeba było stopniowo wznosić się do wysokości ośmiuset stóp nad poziom morza, gdzie się pobudowało Santa-Fé, poza którem znowu rozciąga się dolina zraszana licznemi strumieniami które zlewając się do Rio Grande del Norte, tworzą z niej jedną z najpiękniejszych spławnych rzek Ameryki.
Tak nadeszła znów noc; bryczka posuwała się bardzo powoli. Zaczęło to w końcu niecierpliwić Kymbala, który co chwila naglił woźnicę do pośpiechu.
— Ależ my prawie stoimy na miejscu! — wołał.
— Co pan chcesz, mamy tylko koła u wozu, a tu pobodaj trzebaby skrzydeł...
— Ależ ty rozumiesz, jaki interes mię nagli bym stanął jutro przed południem w Santa-Fé.
— Et, jeśli nie będziemy jutro, to zajedziemy pewno pojutrze.
— Dobryś sobie! w żaden sposób nie mogę się spóźnić!...
— Mój koń i ja robimy wszystko, co w naszej mocy — nie można nadto wymagać ani od zwierzęcia ani od człowieka — odpo-