— Dziesięć tysięcy!... Co pan mówisz? — powtórzył Izidorio oszołomiony samym dźwiękiem tych dwóch słów.
— Jak ci powiedziałem, dziesięć tysięcy — rzekł z naciskiem dziennikarz.
— Ale zawsze tylko, jeśli pan wygra partyę?
— Rozumie się...
Izidorio siedział chwilę zamyślony, poczem nie rzekłszy już słowa, częstym trzaskaniem z bicza popędzał swego rumaka aż do przydrożnej karczmy, gdzie mu dozwolił nieco dłużej wytchnąć, pokrzepił miarką owsa i świeżą napoił wodą.
W rzeczywistości nie było rzeczą niemożliwą, aby nie zbaczając naturalnie na Galisteo, lecz trzymając się linii najkrótszej, przebyć pozostałych jeszcze czterdzieści mil angielskich, mianowicie gdy teraz droga mniej już była stromą, a koń z cennej rasy meksykańsko-amerykańskiej, okazywał prawdziwie rzadką wytrwałość. Niechby tylko pogoda utrzymała się nadal równie piękną, jak tej nocy ciepłej, oświetlonej pełnią księżyca, który wypłynął na niebiosa, jakby zamówiony depeszą usłużnego Bickhorna.
Już poczciwe zwierzę stało znów w zaprzęgu, rżąc wesoło, ale woźnica jego spokojny w swych ruchach, wydał się czwartemu partnerowi zbyt mało przejętym koniecznością
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/213
Ta strona została przepisana.
— 201 —