pośpiechu, zbyt mało olśniony obietnicą dziesięcin tysięcy dolarów, o których posiadaniu bodaj dotychczas we śnie nie śmiał marzyć.
— Czyby ten rozbójnik chciał jeszcze więcej? — myślał rozgorączkowany — może pięć, dziesięć razy więcej.... Ale ostatecznie cóż mi znaczą tysiące dolarów w obec milionów Williama I. Hypperbona. Nieledwie tyle co kropla w morzu. A więc gdy trzeba, niechże będzie i sto kropli.
Po takim monologu pochylił się do woźnicy w chwili, gdy już mieli ruszyć dalej.
— Izidorio — szepnął mu do ucha, nie będzie już dziesięć tysięcy dolarów, ale...
— Jakto, cofasz pan swoją obietnicę — zawołał woźnica suchym tonem.
— Nie, nie, mój przyjacielu, przeciwnie!... Daję ci sto tysięcy, jeżeli przybędziemy przed południem do Santa-Fé.
— Sto tysięcy — powtórzył Izidorio, mrużąc lewe oko... — I zawsze mówisz pan, jeżeli wygrasz?
— Tak, jeżeli wygram...
— Czy mógłbyś mi to pan napisać na kawałku papieru? Nic więcej, tylko tych parę słów.
— Z podpisem mego nazwiska?
— Z podpisem daty i nazwiska pańskiego — potwierdził przezorny Hiszpan.
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/214
Ta strona została przepisana.
— 202 —