— No, cóż tam? Czy może uważasz, że niedostatecznie pragnę cię wynagrodzić?...
— Nie to, panie, nie to! Ale widzi pan, te sto tysięcy dolarów... to zawsze tylko... jeżeli pan wygrasz...
— Więc zastanów się mój drogi, czy może być inaczej...
— Dlaczego nie?...
— Więc myślisz, żebym ci taką sumę mógł wypłacić z własnej kieszeni, nie czekając aż stanę się spadkobiercą tamtych milionów.
— O nie, panie Kymbale, ja to rozumiem dobrze, aż zanadto dobrze! I dla tego też... wolałbym...
— Cóż takiego?
— Tylko sto dolarów, ale pewnych...
— Jakto wolisz sto, zamiast sto tysięcy!...
— Tak — odpowiedział spokojnie Izidorio. — Bo widzi pan, ja nie lubię liczyć na przypadkowe szczęście... i sto pięknych dolarów, którebyś mi pan dał zaraz, uważam za lepsze...
Kymbale skinął głową na znak zgody. Kto wie, może żałował on już trochę swej hojności, więc też z chęcią wypłacił zaraz żądaną sumę woźnicy, który podziękował za nią uprzejmie, a rozdarłszy rewers zwrócił go dziennikarzowi.
— Wszyscy obecni żegnali odjeżdżającego głośnemi okrzykami, życząc w dalszym ciągu powodzenia.
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/219
Ta strona została przepisana.
— 207 —