była obecna pierwszemu rzutowi kości w sali Auditoryum, tak nie opuściła też żadnego z następnych.
Nareszcie jeszcze tylko czterdzieści ośm godzin, a tajemniczy los wypowie pierwsze swe słowo dla obu „partnerek numer piąty“, tak bowiem przyzwyczajono się w Chicago nazywać nierozdzielne przyjaciółki, uważając je niejako za jedną tylko osobę.
Już od samych uroczystości pogrzebowych panowie Marshall i Field udzielili łaskawie nieograniczony urlop swej kasyerce, a z nią i ekspedytorce. Obie więc spędzały czas wolny razem w swem miłem mieszkanku, na długich pogawędkach. Żywa Amerykanka chciała wszystko widzieć jedynie w jasnem świetle nadziei, Helena Nałęczówna mniej była skłonną do złudzeń.
— Wszystko to bardzo piękne, co mówisz Jowito, lecz to tylko są twe złote marzenia, których urzeczywistnienie jeszcze jest bardzo, bardzo dalekie.
— A ja wierzę, że jest blizkie... że...
— Wolno ci łudzić się... co do mnie jednak raczej obawiam się, że nietylko nic nie zyskamy, ale jeszcze narażamy się na utratę naszych posad, mianowicie, jeśli się ta dziwna gra przeciągnie kilka miesięcy. Źle zrobiłyśmy przyjmując...
— Trudna rada, teraz musimy wytrwać
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/222
Ta strona została przepisana.
— 210 —