Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/223

Ta strona została przepisana.
— 211 —

nawet wtem złem, dopóki będzie potrzeba — odpowiada Jowita, uśmiechając się filuternie, i dla zapełnienia czasu otwiera upakowany od dawna kufer podróżny, sprawdzając, że nie zapomniała niczego, coby się w drodze przydać mogło. Jeśli zaś nie przegląda kufra, to oblicza kasę, którą stanowiły wspólne obu dziewcząt paroletnie oszczędności, podniesione teraz z banku, a które z wielkim żalem Heleny Nałęcz niezawodnie w krótkim czasie pochłoną hotele, koleje i inne nieuniknione w podróży wydatki.
Łatwa do nowych znajomości Amerykanka, miała wielu życzliwych między licznymi mieszkańcami tego prawdziwego ula dla ludzi, jakimi są owe siedmnasto i dwudziesto-piętrowe domy w Chicago. I jakże tu spotkać blizką sąsiadkę, a nie podzielić się z nią swemi nadziejami, lub nie uskarżyć na nudę oczekiwania?
Tak więc, chociaż Jowita nie chodziła teraz do magazynu, miała jednak czas całkowicie wypełniony, boć trzeba było jeszcze choćby raz na dzień pójść przeczytać ostatnie wiadomości pism, w szczegółach odnoszących się do gry Hypperbona i jej partnerów.
— Wyobraź sobie, Helu — rzekła jednego dnia, wracając z miasta — ten Maks Rèal jak pojechał, tak i znaku życia o sobie nie da-