Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/235

Ta strona została przepisana.
— 223 —

— A chociażby też mogła wyjechać, czyżby zdołała wytrwać w tak utrudzających podróżach — to przecie nad siły kobiety.
— Możebne jest jednak, że partya skończy się po kilku zaledwie rzutach kości.
— Albo przeciągnie się też długie miesiące...
— I to racya! Wszakże tylko kapryśny los rozstrzyga wszystko...
Te i tym podobne zdania dolatywały uszu Jowity, gdy u drzwi mieszkania posłyszała też ruch i stukanie.
Byli to dziennikarze, reporterzy i najniecierpliwsi ze wszystkich ci, którzy już w zakładach stawili większe i mniejsze sumy na piątą partnerkę.
Lękając się, aby gwar ten nie podrażnił chorej, poczciwe dziewczę wyszło samo do sieni, by zapewnić wszystkich tam zgromadzonych, że niema nic groźnego i przeciwnie, spodziewane jest prędkie wyzdrowienie.
Mimo tego, gwar na ulicy nie ustawał; co chwila tłumy pieszych usuwać się musiały z drogi przed zajeżdżającemi przed bramę karetami, a osoby w nich siedzące, zamieniwszy kilka słów z najbliżej stojącymi, kazały woźnicy nawracać... Byli to mieszkańcy bogatych dzielnic, tak samo ciekawi jak i najbiedniejsi.