Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/239

Ta strona została przepisana.
— 227 —

tych myśli, gdy Polka zbudziła się znacznie pokrzepiona.
— Jowito — rzekła — poproś naszej sąsiadki, żeby posiedziała teraz u mnie z godzinkę lub dwie, liczę, że ci tego nie odmówi...
— Czy życzysz sobie abym...
— Tak jest, pragnę byś pojechała do Auditoryum. Na ósmą godzinę być tam trzeba, jeśli się nie mylę?
— Tak jest, na ósmą...
— Więc pojedziesz, moja droga, i kiedy tak wierzysz w moje szczęście...
„Czy wierzę!“ byłaby wykrzyknęła trzy dni temu Jowita, ale dziś już nie rzekła ani słowa. W milczeniu złożyła pocałunek na czole Heleny, poszła poprosić sąsiadkę, zacną wdowę po urzędniku kolejowym, a wprowadziwszy ją do swego mieszkania, zbiegła lekko po schodach, wskoczyła do najbliższej dorożki i zalecając pośpiech woźnicy, podała mu adres Auditoryum.
Było zaledwie trzy kwadranse na ósmą, gdy weszła do sali przepełnionej więcej niż kiedykolwiek. Ci, którzy ją znali z widzenia, otoczyli natychmiast, dopytując o zdrowie piątej partnerki.
— Dziękuję, ma się zupełnie dobrze — odpowiada Jowita, torując sobie przejście bliżej sceny.