Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/241

Ta strona została przepisana.
— 229 —

— Cicho bądź Turk, cicho!... — wrzasnął Urrican tonem jakby swemu psu nakazywał milczenie.
— Ja, mam być cicho!...
— W tej chwili... ani słowa!...
Turk choć pąsowy na twarzy i z błyszczącemi oczyma, zamilkł wszakże, a komodor sam głos zabrał:
— Jeżeli robię tę uwagę, to mam do tego słuszne powody, wiedząc, że piąta partnerka nie będzie mogła wyjechać ani dziś, ani jutro.
— Ani nawet za tydzień — dorzucił ktoś z publiczności.
— Ani za tydzień — powtórzył dobitnie Urrican — ani nawet za miesiąc, gdyż umarła dziś rano o godzinie piątej.
Wiadomość ta podana z taką pewnością, wywołała silne na wszystkich wrażenie i grobowa cisza zapanowała w sali. Wszakże ha krótkę tylko chwilę.
— To jest kłamstwem, niegodnem kłamstwem — zawołała Jowita Foley, starając się opanować swe słuszne oburzenie. — Niema i dwudziestu minut, jak opuściłam pannę Helenę Nałęcz, dzięki Bogu żywą i przytomną!...
Teraz wśród zebranej publiczności, zagotowało się jak w kotle.
— Jakże on to śmiał twierdzić — wołali jedni... — A to się pięknie przedstawił — dziwili