Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/247

Ta strona została przepisana.
— 235 —

— Dla wszystkich nigdy — dla niego, zgodzę się wreszcie, aby ci być przyjemną... Ale co tam, wracajmy do naszych spraw! Otóż pomyśl o ile przedziałka dwudziesta szósta pozwala nam wyprzedzić tamtych, którzy już od dawna są w podróży!... Tylko ty, Helu, nie wyglądasz na zadowoloną — rzekło wreszcie ruchliwe dziewczę, zauważywszy teraz dopiero bladą, spokojną twarz swej przyjaciółki. — Nie ucieszyłaś się wcale...
— Przeciwnie, ucieszyła mię przedewszystkiem twoja radość, Jowito. Więc mówisz, że pojedziemy do Wisconsin, do Milwaukee?...
— O, nic spiesznego, mamy przecie dość czasu. Za pięć lub sześć dni, gdy już będziesz zupełnie zdrowa, a choćby też za dwa tygodnie, byleśmy tylko zdążyły tam na dwudziestego trzeciego, przed dwunastą.
— Zatem wszystko jest dobrze, skoro ty jesteś zadowolona, Jowito.
— Jestem nią, jestem o tyle, o ile komodor Urrican nie posiada się ze złości! Szkaradne wilczysko morskie! Wyobraź sobie, on chciał koniecznie zmusić Tornbrocka, pod pozorem, że ty nie będziesz mogła wyjechać, aby nie dla ciebie, lecz dla niego był dzisiejszy rzut kości. Przedstawił cię jako strasznie chorą, nawet wykreślił cię już z listy żyjących. Ty wiesz, że ja na seryo nikomu źle nie życzyłam dotychczas, lecz nie zmartwiłabym się