Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/251

Ta strona została przepisana.
— 239 —

chociaż nie wiem, jak ostatecznie się skończy, jeśli gra się przedłuży.
— Bądź o to spokojną. Zapewniali mię dziś jeszcze, że zawsze możemy wrócić na dawne posady, skoro tylko zechcemy.
— A potem gdzie byłaś jeszcze? — zapytała znów Helena.
— Potem?...
— Nie poszłaś już nigdzie?
— A gdzie myślisz, żebym iść mogła — odpowiedziała wymijająco Jowita.
— Jeśli się nie mylę, to dziś mamy jedenasty maja...
— Tak, moja droga, i od dwóch dni powinnyśmy już być w Milwaukee, jako czasowi jego goście.
— Ja nie to w tej chwili miałam na myśli, tylko, że dzisiaj przypada szóste rzucenie kości.
— Tak, bezwątpienia.
— A więc?
— Więc... Nie, nie wytrzymam dłużej! Nie chciałam ci o tem wspominać z obawy wywołania niepotrzebnego wzruszenia — ale doprawdy to nad moje siły! Bo widzisz, nigdy jeszcze w życiu nie miałam takiej zabawy, tyle uciechy...
— Powiedz-że, cóż takiego się stało?
— Wyobraź sobie, on też otrzymał dzie-