Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/259

Ta strona została przepisana.
— 247 —

dek, Jowita uczuła znaczną ulgę. Ale czy będzie mogła wyjechać, oto nowa myśl trapiąca.
— Jutro już dwudziesty drugi, Helu; jeżeli zmuszoną będę zostać jeszcze w domu dla tej nieznośnej nogi, pojedziesz sama. Toż to tak bliziutko do Milwaukee.
— Sama, nigdy Jowito; z tobą albo wcale nie!
— Ależ ja przecie nie należę do gry, ja tam zupełnie jestem niepotrzebną...
— Ty wiesz, jakie jest moje zdanie o całej tej grze, i że na twoje tylko naleganie przyjęłam w niej udział — powiedziała Polka tak stanowczo, że Jowita zamilkła na razie.
— Da Bóg, złe przejdzie — pomyślała sobie — po co tu słowa napróżno tracić; a choćby też nie było lepiej, to jeszcze w ostatniej chwili zdołam ją przecie uprosić.
Rzeczywiście, ból uśmierzał się powoli. Noc przeszła spokojnie i nazajutrz panna Foley pewną już była, że przyjaciółka jej nie usunie się od spróbowania zdobycia milionów Hypperbona — gdy ona będzie mogła udać się wraz z nią w tę podróż.
Po południu walizka stała już ostatecznie zamknięta i obie panienki gotowe były do drogi.
— Dałabym chętnie dziesięć lat życia, żebym już w tej chwili jechała do Milwau-