kee — rzekła Jowita ze swem dawnem ożywieniem.
Ileż to już razy od czasu sławnego pogrzebu Dziwaka, gotowa była uczynić podobną ofiarę! I gdyby te wszystkie dziesiątki lat wziąć ściśle pod rachunek, bodaj nie wiele pozostałoby jej już nawet z najdłuższego życia na tym świecie. Ale żywość jej temperamentu nie liczyła się z tem wcale.
Ponieważ podróż była tak niedaleką, przeto piąte partnerki postanowiły wyjechać dopiero nazajutrz rano, aby niezwłocznie po przybyciu stawić się, o godzinie dwunastej, w biurze telegraficznym. Tymczasem skracały sobie chwile, przyglądając się z okna gromadkom ciekawych, które zbierały się tam na ulicy, by choćby spojrzeć ku nim i przekonać się, że jeszcze nie wyjechały. To zainteresowanie się publiczności bawiło mianowicie Jowitę. Wtem nagle zadźwięczał dzwonek w przedpokoju.
— To musi być ktoś obcy, bo wszystkich znajomych już pożegnałam — szepnęła panna Foley. — Jak uważasz, Helu, może nie otwierać wcale.
— Myślę, że lepiej się przekonać, kto i z czem przychodzi; może być jaki ważny interes — rzekła Polka.
— Jak sobie życzysz; ale jeśli to będzie tylko jaki ciekawy reporter, odprawię go bez
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/260
Ta strona została przepisana.
— 248 —