Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/266

Ta strona została przepisana.
— 254 —

Z temi słowy pan Weldon, uważając zapewne, że zapowiedziana króciutka wizyta dość długo już trwała, pożegnał obie panie przyjacielskiem uściśnieniem ręki, poczem Jowita odprowadziła go do windy, czynnej na wszystkich piętrach budynku.
— Biedny człowiek — rzekła Helena Nałęcz do powracającej — nie uwierzysz jak mi przykro, że stanę się dla niego mimowolną przyczyną znacznych strat pieniężnych.
— Nazbyt wrażliwą jesteś na tym punkcie, moja droga. Zresztą mam to przekonanie, że panowie uprawiający sport zakładowy, zdobywają dużo bystrości, i wyrabiają sobie, że tak powiem, jakiś delikatny zmysł, który ich rzadko zawodzi. To też dla mnie bytność jego tutaj jest tem większem upewnieniem twego szczęścia.
Tak rozmawiały jeszcze czas jakiś obie przyjaciółki, poczem uznały za najlepsze udać się wcześnie na spoczynek, aby nazajutrz wstać rano ze świeżemi siłami do podróży.
Ranek zapowiadał dzień pogodny, ale Jowita w tej ostatniej godzinie wyjazdu z Chicago, wróciła znowu do dawnego nerwowego niepokoju, wymyślając coraz nowe, nieprawdopodobne nawet przeszkody, które im nie dozwolą stawić się na czas w Milwaukee.
— Ależ uspokój się, moja droga, proszę