Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/267

Ta strona została przepisana.
— 255 —

cię, zapanuj nad sobą — zawołała wreszcie Helena.
— Nie mogę, doprawdy — to nad moje siły...
— I myślisz zachować się tak przez całą podróż?
— Albo ja wiem?... Być może...
— W takim razie ja zostaję w domu.
— Zlituj się, Helu, dorożka już czeka przy bramie, wielki czas jechać. Schodźmy, schodźmy prędko!
Z ulicy Sheridan do centralnego dworca trzeba przebyć kilka długich ulic...
— Jakże ten dorożkarz jedzie dziś powoli, ach, jak powoli... — myślała Amerykanka, całą drogę drżąc z obawy opóźnienia, aż przekonała się wreszcie, że przybyły jeszcze dwadzieścia minut za wcześnie.
Na dworcu tymczasem panował tylko ruch zwykły. Widocznie piąta partnerka mało ogólnie budziła zaufania w wielkiej grze Hypperbona. Nikt nie pośpieszył jej żegnać i szczęścia życzyć na drogę — i niewiele też pewnie odważy się stawić większe czy mniejsze sumy w zakładach.
— Nawet zacnego pana Weldon nie widać nigdzie — zauważyła po chwili Jowita, nie mogąc ukryć pewnego niezadowolenia.
— Widzisz, i on prawdopodobnie stracił do mego szczęścia zaufanie — odrzekła Polka,