Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/268

Ta strona została przepisana.
— 256 —

zadowolona w rzeczywistości, że choć tym razem szczęśliwie unikła badawczych spojrzeń ciekawych.
Nareszcie pociąg ruszył, uwożąc z Chicago piątą partnerkę bez pożegnalnych okrzyków i wiwatów, towarzyszących odjazdowi prawie wszystkich jej współzawodników. Sama tylko Jowita nie mogła się powstrzymać od radosnego okrzyku, gdy już wyjechano za miasto, po relsach okrążających brzegi jeziora Michigan, po którego srebrzystej fali sunęły w różnych kierunkach parowce lub łodzie żaglowe.
Pełną siłą pary dążąc coraz dalej, zatrzymano się na perę zaledwie minut, w Vankegan, stacyi jednego ze znaczniejszych miast Illinois, następnie w State Line, leżącego już na granicy Stanu Wisconsin, a w końcu w Racine, wielkim mieście fabrycznem, i jeszcze przed dziesiątą, znaleziono się przed pięknym dworcem Milwaukee.
— Jesteśmy już, jesteśmy na miejscu! — zawołała Amerykanka, wyskakując na peron z takim rozpędem, że woal jej kapelusza wionął wysoko, niby żagiel na statku pod silnym podmuchem wiatru.
— I uważ — rzekła Helena — że przybywamy całe dwie godziny wcześniej.
— Powiedz raczej, że się o całe dwie godziny spóźniamy — odparła Jowita, śpiesząc