Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/280

Ta strona została przepisana.
— 268 —

niej ostatni już kraniec posiadłości Unii, ale gdzie tam! Jemu strzeliło do głowy wybrać tę oto w zatoce wysepkę, żle mówię — tę marną okruszynę ziemi, która nazywa się Key-West, która dobrą jest do ustawienia użytecznej latarni morskiej, a na której głupi ludzie pobudowali miasto. I nam teraz trzeba się tam powlec.
— Masz słuszność, komodorze, trudno o głupszy pomysł!...
— A jednak czy nam się to podoba czy nie, jechać tam musimy. I tak myślę, że najlepiej będzie odbyć połowę drogi t. j. około dziewięćset mil lądem, czyli koleją żelazną aż do Mobile, w Stanie Alabama, skąd już parowcem dostaniemy się do samego Key-West.
Kiwnięciem głowy Turk potwierdził przedstawiony plan, który w rzeczy samej nie wymagał żadnej zmiany, bo jeśli jadąc pociągiem, staną w Mobile w trzydzieści sześć godzin, pozostanie im jeszcze całych dni dwanaście na podróż parowcem.
— Tak, tak... plan ten jest jedyny — mruczał komodor, mierząc wielkimi krokami długość pokoju — i jeślibyśmy nie przybyli na czas, to chyba tylko, gdyby zabrakło statków na wodzie.
— Albo gdyby wody zabrakło w morzu — dorzucił Turk groźnie, chociaż niewiadomo