Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/293

Ta strona została przepisana.
— 281 —

wietrze musielibyśmy zostać na miejscu, licho wie jak długo...
Komodor milczał.
— Poczekać moglibyśmy trochę dłużej, to prawda — jeżeli nas jednak prąd uniesie od przylądka Sable, a wiesz jaki on tam gwałtowny, to nie zajedziemy i tak do Key-West, ale do Bahama, lub zgoła na otwarty ocean.
Komodor milczał ciągle, tylko z zaciśniętych zębów widać było, jaka w nim wrzała wewnętrzna walka.
Nie, nie!... raczej życie poświęci zanim wyrzecze się milionów Hypperbona!
— Kieruj na morze — rozkazał wreszcie Huelkarowi.
Zabrali się więc na nowo wszyscy do pracy, stawiając opór nietylko burzy, lecz coraz silniejszemu prądowi, który pociągał statek ku najeżonemu skałom i rafami przylądkowi Sable. Po kilku wszakże godzinach nadmiernego wysiłku, przekonano się, że zamiast posuwać się naprzód, statek kręcił się tylko jak w zaczarowanem kole i znowu zatoka Whitewater zamajaczyła w pobliżu.
— Trzeba nam tu koniecznie przeczekać burzę, panie komodorze — rzekł teraz stanowczo Huelkar.
— Nie — odpowiedział krótko, lecz równie stanowczo Urrican.
— Ale ja nie chcę mego statku zatopić...