Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/295

Ta strona została przepisana.
— 283 —

ło i sam nawet Huelkar zmiarkować nie mógł, gdzie się właściwie znajdowali. Domyślał się tylko, że muszą już być dość blizko owego szeregu drobnych wysepek, wśród których leży Key-West, tuż przy cieśninie Floryda z jej gwałtownym Gulf-strömem.
— Gdyby nie te przeklęte mgły, powinnibyśmy już widzieć latarnię Key-Westu — rzekł — a tu morze zdradliwe, pełno wszędzie skał i raf. Lepiejbyśmy przeczekali do rana, nie ruszając się z miejsca.
— Nie czekam ani chwili — odpowiedział komodor.
— Ha, wola pańska! Bylebyśmy tylko nie odpokutowali tego...
Płynęła więc dalej Chicola, wprawdzie po spokojniejszych już nieco wodach, lecz wśród zupełnej ciemności, aż nad ranem o godzinie 5-ej nastąpiło jedno, drugie i trzecie gwałtowne wstrząśnienie, i równocześnie z trzaskiem rozbijającego się o skałę statku, dał się słyszeć krzyk krótki, urywany.
Zawołał na niego, lecz nie dostał odpowiedzi. Przebiegł pokład dokoła raz i drugi, w ciemności nic dojrzeć nie mógł, tylko słychać było jak przez powstały w statku wyłom, woda napływa z szumem i czuli wszyscy, że Chicola tonąc, przechyla się szybko na bok.