Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/296

Ta strona została przepisana.
— 284 —

Korzystając z krótkiej chwili w której mglistą zasłonę wiatr rozrzedził nieco, Huelkar ze swymi ludźmi ratując życie, wyskoczył na skałę, będącą prawdopodobnie przyczyną nieszczęścia. Za nimi poszedł Turk zrozpaczony, nawołując, szukając.
Lecz gdy próżne okazały się wołania, i próżne poszukiwania, łzy rozpaczy spłynęły po policzkach wiernego towarzysza Urricana.
Czyż ujrzy on jeszcze kiedy groźnego komodora, który mu był jedyną drogą istotą na świecie? Sam już począł wątpić o tem...
Nareszcie zabłysły pierwsze brzaski dnia i w szarawem tem półświetle ujrzano cały szereg to złączonych z sobą, to pojedyńczo sterczących skał białych, o które Chicola uderzając, przedziurawioną została, a łódź jej na drobne strzaskana drzazgi.
Teraz wszyscy zabrali się do odszukania komodora. Ale nie było to rzeczą łatwą. Ze skały na skałę przeskakując z narażeniem własnego życia przodował innym wierny Turk, aż wreszcie dojrzał nieruchomą postać nawpół zanurzoną w wodzie, z głową na kamieniach wśród kałuży krwi. To komodor, tak, to on niewątpliwie.
W jednej chwili Turk był już przy nim, już objął go w swe ramiona, wstrząsał, przemawiał, błagał o odpowiedź. Ciało było jesz-