Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/299

Ta strona została przepisana.
— 285 —

cze ciepłe i lekkie bicie serca wyczuwać się dało. Nadzieja zabłysła w sercu poczciwca.
— Żyje jeszcze, żyje! — począł wołać — chodźcie tu bracia, spieszcie na ratunek!...
Komodor Hodge Urrican strącony gwałtownem wstrząśnieniem z pokładu, uderzył najfatalniej głową o skałę, a poniósłszy w niej ciężką ranę, nie odzyskał już ani na chwilę straconej przytomności i słaby bardzo puls przy znacznem upływie krwi, przedstawiał stan groźny, beznadziejny prawie.
Wyniesiono go teraz śpiesznie na miejsce suche, gdzie przypływ morza nie dosięgał, i udzielono pierwszej pomocy, ściągając rany bandażami z podartej naprędce bielizny.
Czynności te zabrały około godziny czasu, i mgły już opadły na dół, a pogodny zajaśniał ranek na świecie, gdy Huelkar rozejrzawszy się dokoła, wskazał ręką, wołając:
— Patrzcie, oto latarnia Key-Westu.
Rzeczywiście, w odległości zaledwie czterech mil angielskich, rysowała się wyraźnie wieża latarni morskiej, której światło byłoby w nocy zbawczym punktem kierunku dla Chicoli, gdyby nie owa nieszczęsna mgła.
A tak: statek rozbity, komodor ciężko ranny i nieprzytomny, bliższy niezawodnie śmierci aniżeli życia, potrzebujący spiesznej i umiejętnej ręki chirurga, czego nawet mieć nie może, dopóki nie nadjedzie wypadkowo