Jakoż niebawem zadźwięczał dzwonek aparatu, który począł znaczyć na taśmie papierowej zwykłe swe kreski i punkta, które zostały w lot przepisane na urzędowej karcie.
Turk, ujrzawszy podany sobie papier, czytał:
„Chicago Illinois. 25-go maja, godzina 8, minut 13. Pięć z trzech i dwóch — pięćdziesiąta ósma przedziałka. Stan Kalifornii. Death-Valley. Tornbrock“.
Oto co się nazywa nie mieć szczęścia! Znowu szalona podróż, tym razem ze wschodniego na zachodni kraniec Ameryki, z półwyspu Florydy na półwysep Kalifornii po olbrzymiej przestrzeni przeszło dwóch tysięcy mil. I nie dosyć na tem. Turk zapoznał się już o tyle ze szlachetną grą gęsi, że uprzytomnił sobie zaraz, iż ta pięćdziesiąta ósma przedziałka ozdobiona jest „trupią głową“, że wysłany tam partner zaledwie stanie na miejscu, nawracać musi niezwłocznie, by rozpocząć grę na nowo.
— Kto wie, czyby już nie lepiej było — westchnął z goryczą — aby mój biedny pan nie zbudził się już wcale do świadomości, bo taki cios będzie jeszcze bodaj gorszym dla niego, od dzisiejszego rozbicia.