Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/319

Ta strona została przepisana.
— 303 —

Tomy stał zafrasowany, jak pod zarzutem jakiejś wielkiej winy.
— No, no, nie masz znowu potrzeby tak bardzo się smucić, mój chłopcze — zawołał Rèal, spostrzegłszy mimowolnie wyrządzoną przykrość. — Mnie twój rozum nie jest koniecznie potrzebny, a uczciwość twą tak cenię, że niech tylko zostanę bogatym, zaraz cię kupię sobie na własność i — bądź pewny, że zapłacę ci dobrze. Tymczasem ruszaj się żwawo i pakuj manatki, chcę jaknajprędzej opuścić Fort-Riley.
— Dobrze panie, za chwilę będzie wszystko gotowe — rzekł Murzyn już rozweselony i dumny ponowioną obietnicą, której urzeczywistnienie było dla niego ideałem szczęścia. A gdy on pakował kufer, pan jego składaj swe przybory malarskie, i w żywości usposobienia wypowiadał głośno swe myśli.
— Więc to w Cheyenne, stolicy Wyomingu, otrzymam następną depeszę, naturalnie, jeśli który że współzawodników nie zakończy już poprzednio gry, dotarłszy do sześćdziesiątej trzeciej przedziałki. Kto zaś jak kto, ale ten złośnik Urrican gotów to uczynić. Jeden szczęśliwy dla niego rzut kości i — żegnajcie mi na zawsze miliony Hypperbona! Ale co tam miliony, czyż mi one tak bardzo potrzebne, a tymczasem co zwiedzę Yellowstone, to zawsze będzie moja wygrana.