Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/351

Ta strona została przepisana.
— 335 —

— A no tak, mimo, że nie trwoniliśmy grosza — brzmiała odpowiedź z towarzyszeniem żałosnego westchnienia.
A jednak raczej dziwić się można, jak tanim kosztem oboje skąpcy zdołali odbyć tak daleką podróż. Wprawdzie sumę tę powiększają znacznie owe trzysta dolarów kary, ale o tem woli już tymczasem zamilczyć pani Katarzyna, bo wszakże ona to głównie wpłynęła na męża, aby podjął się tej podróży.
— Żeby nas tylko Tornbrock nie wysłał gdzie daleko — westchnął po chwili pan Herman.
— Co będzie, to będzie! Na wszystko zgodzić się trzeba — odparła energiczna niewiasta.
— Jabym jednak wolał...
— Jeszcze to samo!... Ani słowa więcej Hermanie, bo mię doprowadzisz do niecierpliwości. Czyż twoja głowa jest tak ciasną, że ci trudno obliczyć korzyści jakie nas czekają? Czem są obecne wydatki w porównaniu do tamtych sześćdziesięciu milionów.
Na taki argument stary sknera zamilkł. Nareszcie zbliżała się dwunasta, trzeba było pospieszyć do biura telegraficznego.
Jakaż tam pustka! Zaledwie kilka osób trzymało się zdala, mierząc trzeciego partnera nieufnem wzrokiem. Jakże inaczej było w Fort-Riley, Austin, Santa-Fé, Milwaukee, a nawet