Key-West, gdzie nieprzeliczone zbierały się tłumy, witając owacyjnie swych gości.
— Telegram dla pana Hermana z Chicago! — wygłosił urzędnik wraz z uderzeniem zegara.
Trzeci partner otworzył usta, aby zaświadczyć swoją obecność, lecz z silnego wzruszenia głos zamarł mu w piersi. Daremnie potrząsała go za ramię z całych sił pani Katarzyna, aż w końcu sama zawołała:
— Obecny!
— Czy nie zachodzi jaka pomyłka, czy prawdziwie jesteś pan w prawie odebrania tej depeszy? — zapytał urzędnik.
— Czy jest Titburym — zawołała tonem oburzenia energiczna pani.
— Czy nim jestem!... —— powtórzył już teraz równie dobitnie trzeci partner. — Udowodnienie mojej tożsamości dość mię już tu drogo kosztowało. Jeżeli masz pan jeszcze jaką wątpliwość, proszę iść do sędziego.
Urzędnik uśmiechnął się nieznacznie, popatrzył przez chwilę na małżonków i podał papier.
Drżące ręce pana Hermana nie mogły utrzymać nawet tak lekkiego ciężaru. Wyręczyła go małżonka i poczęła czytać, lecz głos jej zrazu bardzo pewny i silny, słabł przy każdym wyrazie, aż w końcu zamienił się w szept ledwie dosłyszany.
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/352
Ta strona została przepisana.
— 336 —