Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/354

Ta strona została przepisana.
— 338 —

Titbury, i ująwszy męża za ramię, pociągnęła go z powrotem do oberży Sandy-Bar.
— Dwa rzuty kości, to jeszcze nie wszystko, jeszcze nikt nie powiedział, że już gra skończona; jeszcze możemy tamtych nietylko dogonić, ale i prześcignąć, — pocieszała siebie i swego towarzysza. — Wyjeżdżajmy tylko jak najśpieszniej. Wszakże jedyna ztąd droga do Uhta prowadzi na Chicago. We własnym domu, gdzie nas wszystko o tyle mniej kosztuje, odpoczniemy, gdy tego trzeba będzie, chociaż co prawda, wiele czasu nie mamy do stracenia między 19-m maja a 2-m czerwca.
— Rób jak zechcesz — odpowiedział jej Herman tonem zupełnego zniechęcenia.
A ponieważ pani Katarzyna nie myślała bynajmniej ustąpić nieprzyjaznemu losowi, w którym upatrywała nawet widoczny wpływ Tornbrocka, ponieważ mimo wszystkiego postanowiła walczyć do ostatka, zawsze jeszcze pewna zwycięstwa, więc jak najprędzej mogła, dźwigając sama torbę podróżną z parasolami, podążała pieszo z mężem na dworzec kolejowy, gdzie już woli poczekać na właściwy pociąg, byle tylko opuścić miasteczko Calais, które im tak bardzo dokuczyło.
Takie widoczne niepowodzenie Niebieskiego Pawilonu, zniechęciło ku niemu nawet tych, którzy już postawili różne sumy na niego; gdyby można, niewątpliwie chętnie cofnę-