względnie dość oryginalnym, ale raczej prywatnym budynkiem, a nie domem Bożym.
Zbyt późna wszakże już była pora, aby Titburowie mogli zaraz sprawdzić prawdę słów pana Inglisa, gdyby nawet byli jak najwięcej zaciekawieni. Teraz przedewszystkiem należało myśleć o spoczynku.
Uprzejmy towarzysz podróży nie zapomniał o danej obietnicy, okazując się gotowym zaraz z dworca zaprowadzić ich do tak zachwalonego „Taniego hotelu“.
Skąpcy skwapliwie przyjęli propozycyę i zostawiwszy kuferek na kolei podążyli za swym przewodnikiem, który z wielkiej uprzejmości nie dozwolił szanownej pani Katarzynie trudzić się niesieniem torby podróżnej, lecz sam ją dźwigał całą drogę.
Przeprawa ta trwała trochę długo i noc była zupełna, gdy na prawym brzegu rzeczki, którą pan Inglis nazwał Crescent riwer, ze trzy mile ang. za miastem, zatrzymano się przed jakimś domem; ciemność nie dozwalała już nic wyróżnić dokoła.
Na wezwanie pana Inglisa ukazał się we drzwiach ze światłem sam oberżysta, co prawda mało obiecującej powierzchowności, lecz Titburowie zbyt już byli znużeni, aby mogli szukać teraz innego hotelu; zresztą był to przecie hotel tani, a to rzecz najważniejsza.
Więc po wzajemnych życzeniach dobrej
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/364
Ta strona została przepisana.
— 348 —