— Ile?
— Trzy tysiące dolarów — odpowiedział dobrze obojgu znany głos Roberta Inglisa, wchodzącego właśnie do izby.
Mniej od swej Kasi domyślny pan Herman jeszcze brał wszystko za żart, niewczesny co prawda, ale zawsze żart tylko.
— A-a-a! oto i nasz przyjaciel! — zawołał, witając przybyłego.
— We własnej osobie — odpowiedział Inglis z pięknym ukłonem.
— I, jak zawsze w dobrym humorze!...
— Jak zawsze...
— I zażartowałeś pan z nas sobie, chcąc nas nastraszyć. Trzy tysiące dolarów, ładna to sumka — niema co mówić...
— Co pan chcesz, to jest zwykła cena w Cheap Hotel.
— Przecie pan nie mówisz tego na seryo? — zapytała pani Titbury blednąc.
— Zupełnie seryo, droga pani.
— Co, co?... — krzyknął teraz pan Herman i z gniewem rzucił się ku drzwiom, aby wyjść natychmiast, lecz w tejże chwili uczuł się pochwycony, jak w żelazne kleszcze. Dwie ciężkie łapy draba przykuły go do miejsca.
Cóż to takiego? Kimże właściwie był ten pan Inglis? Ni mniej ni więcej tylko jednym z tych opryszków, jakich niestety dużo jeszcze spotkać można w owych oddalonych stronach
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/367
Ta strona została przepisana.
— 351 —