długo, dopóki nie wypłacicie mi państwo całych trzech tysięcy dolarów w pięknych banknotach banku Chicago.
— Nędzniku! złodzieju! odzierco!...
— Jestem grzeczny względem ciebie, mój panie, i proszę, zechciej zachować taką samą grzeczność względem mnie — rzekł tonem pewnej groźby pan Inglis.
— Ależ te pieniądze, to wszystko co mam...
— O, bogatemu Hermanowi Titbury z Chicago nie trudno przecie mieć na zawołanie tyle, ile mu potrzeba. Szkatuła Hermana Titbury nie jest pustą, wiedzą o tem wszyscy. A uważ tylko, szanowny mój gościu, że te marne trzy tysiące mógłbym wziąć sam każdej chwili z twej kieszeni. Ale ja nie jestem przecie złodziejem, tylko taką jest zwykła cena noclegu w Cheap-Hotelu, więc i pan zechcesz dobrowolnie zastosować się do tego.
— Przenigdy!...
— Ha, jak się panu podoba, zostawiam czas do namysłu i na dzisiaj żegnam! — To mówiąc uprzejmy złodziej znikł za drzwiami, rygle zamków zgrzytnęły i małżeństwo pogrążone w rozpaczy zostało uwięzione w izbie.
— Widzisz, mówiłem ci, mówiłem tyle razy: siedźmy w domu, bo tylko straty mieć bę-
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/369
Ta strona została przepisana.
— 353 —