— Widzę, że jak wszystko, tak i nazwisko swe podał fałszywe, i z tego co o nim mówicie mi państwo, poznaję sławnego w naszej okolicy Bill Arrola. Sztuczki podobne są u niego na porządku dziennym.
— Jakto, więc policya znając go, nie pochwyciła dotychczas i nie zamknęła w więzieniu! — zawołał z oburzeniem Titbury.
— Jak pan widzisz, dotychczas jeszcze nie, Ale prędzej czy później, ptaszek ten popadnie w nasze ręce i wtenczas, jeśli nie zginie od iskry elektrycznej, zostanie powieszony.
— A moje pieniądze?
— O, z pieniędzmi swemi pożegnaj się pan na zawsze! To tylko przyrzec mogę, że po egzekucyi przyślę panu na pamiątkę kawałek stryczka, na którym łotrzyk ten zawisł. I, jeżeli do tego czasu wielka partya nie zostanie rozegraną, amulet taki przyniesie panu niezawodnie szczęście...
Taka obietnica była całem zadosyć uczynieniem, jakie otrzymał okradziony Titbury w przesławnem mieście mormonów.