Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/383

Ta strona została przepisana.
— 367 —

ferson-City i wieczorem 28-go stanął na pograniczu wschodniem w Saint-Louis.
Lecz nie miał zamiaru zabawić dłużej w tem mieście, nad konieczny wypoczynek i dalekim był również od obawy, aby go los zmusił wrócić doń powtórnie. Była to bowiem w szlachetnej grze gęsi, przedziałka mieszcząca wcale nieponętne Więzienie.
Więc po wygodnie przespanej nocy w hotelu Europejskim, chciał zaraz pierwszym odpowiednim pociągiem ruszyć dalej. Tymczasem zaszedł wypadek, którego najmniej mógł się spodziewać.
Była zaledwie godzina siódma rano, gdy szedł pośpiesznym krokiem przez peron dworca kolejowego, aby rozpatrzyć następny plan jazdy, aż nagle potknął się, a raczej został popchnięty przez jakiegoś jegomościa, który z wielkim pośpiechem wybiegł z jednego z biur miejscowych.
— Bałwanie jakiś!... — krzyknął nieznajomy.
— Brutalu!... — brzmiała odpowiedź.
— Patrz, gdzie idziesz!...
— Radę tę zastosuj do siebie!...
Każdy przyzna, że tak gwałtowna wymiana słów mogła jedynie mieć miejsce między osobami z charakterem bardzo żywym i łatwo się irytującym; że zaś tak było istotnie dość powiedzieć, iż niefortunnie spotkanym przez