Kymbala jegomością był nie kto inny, tylko komodor Urrican we własnej swej osobie.
Jeden rzut oka wystarczył Kymbalowi, by poznać swego współzawodnika.
— A-a-a!... to komodor!... — zawołał, nie ukrywając zdziwienia.
— A-a-a! to dziennikarz! — huknął w odpowiedzi szósty partner, który na szczęście był tu bez swego zwykle nieodstępnego Turka, bo inaczej kto wie do jakich ostateczności przyjśćby mogło.
A więc nietylko Hodge Urrican przeżył zatonięcie Chicoli, ale mógł nawet opuścić Key-West w dość krótkim stosunkowo czasie. Jakże się to stało?... Ot, zwyczajnie, co ma wisieć nie utonie, jak mówi przysłowie.
Musiał zaś podróż swą odbyć niezwykle prędko, skoro jeszcze 25-go przebywał na Florydzie. Było też to prawdziwe zmartwychwstanie, któremu niewiadomo czy wszyscy współpartnerzy bardzo się ucieszą.
Mimo wszystkiego jednak, usposobienie jego nie złagodniało bynajmniej, kto wie nawet, czy nie stał się więcej jeszcze gwałtownym, więcej irytującym, co już tym razem łatwiej zrozumieć możemy, wiedząc, że była to nieszczęsna droga do Kalifornii, skąd po uiszczeniu potrójnej opłaty, wracać miał zaraz do Chicago, aby rozpocząć grę na nowo.
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/384
Ta strona została przepisana.
— 368 —