Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/391

Ta strona została przepisana.
— 373 —

W każdym razie odpowiedniejszego przeciwnika nie mógłby sobie dobrać w świecie całym. Dla kronikarza „Trybuny“ podobne zajście ma urok niezwykłości, a bądźmy też pewni, że wśród Yankesów nikogo to ani oburzy, ani zadziwi, bo nie zwykli dziwić się ludzie w tym niezwykłym świecie Ameryki.
— Jeżeli to wilczysko morskie myśli, że nie przyjmę jego wyzwania, to się grubo omylił. Zielony sztandar dziennikarza nie cofnie się przed sztandarem pomarańczowym komodora — zawołał czwarty partner, poczem, nie zaprzątając sobie dłużej głowy tą sprawą, zasnął snem sprawiedliwego.
Nazajutrz ranek był chłodny. Nikt z podróżnych nie przeszkadzał na platformie Kymbalowi, czekającemu wyznaczonego spotkania z zegarkiem w ręku.
Nareszcie zwiększający się miarowo szum, oznajmił mu zbliżenie się pociągu.
Była godzina siódma minut szesnaście; wsunął więc do kieszonki zegarek, a natomiast wyjął rewolwer, który uniósł do wysokości czoła, gotów każdej chwili do strzału.
Już minęły się lokomotywy, zostawiając za sobą kłęby pary; w pół sekundy później rozległy się prawie równocześnie dwa wystrzały. Kula komodora świsnęła tak blizko głowy Kymbala, że uczuł na skroniach silniejszy powiew wiatru. Na strzał odpowiedział strza-